czwartek, 27 listopada 2014

Coraz bliżej święta

Od blisko miesiąca przeżywam prawdziwe katusze. Co robię? Układam listy prezentów gwiazdkowych dla rodziny - zwłaszcza dzieci, których w rodzinie z roku na rok jest coraz więcej. No dobra, nie cierpię aż tak bardzo, ale po raz pierwszy ciężko mi się zdecydować na to, czym obdaruję kuzynostwo Łucji. Zresztą i dla mojego Dziabąga nie mogę nic wybrać.*

Skoro przez 10 lat wszystko szło jak z płatka, to skąd teraz ten problem? Wszystko zmieniło się odkąd na świecie jest Łucka. Wcześniej wybierałam prezenty według mojego widzimisię, na ogół takie które w założeniu miały być kreatywne, edukacyjne i nie stygmatyzujące. Zawsze ten klucz uważałam za właściwy, ale parę razy zamiast radości z "ekstra rozwijającego" prezentu, na buzi dziecka odmalowywało się zdziwienie, a za nim pytanie "a co to właściwie jest?".

Ale o co chodzi? Przecież posprzątałam w pudle.
Stąd moje rozerwanie (jak u Doktora Judyma ;)). Z jednej strony oglądam świetne edukacyjne zabawki i akcesoria na różnych "parentingowych" stronach internetowych, często małych polskich firm. Z drugiej w głowie kołacze mi myśl, co w obdarowywaniu jest najważniejsze - moje dobre samopoczucie czy zadowolenie obdarowanego, a jego zainteresowania i potrzeby mogą znacznie odbiegać od moich wyobrażeń. Krótko mówiąc - dziecko zamiast niszowej zabawki chce tą, którą ma koleżanka, widziała w sklepie czy w telewizji.

Jak już raz wspomniałam we wpisie o książkach, staram się wybierać prezenty niestygmatyzujące - różowo-księżniczkowe dla dziewczynek czy samochodowo-niebieskie dla chłopców (walka z tym drugim to pewnie dopiero przede mną). Wierzę bowiem, że to czym się bawimy, jakie książeczki czytamy, może w przyszłości wpłynąć na nasze wybory. Dziewczynka nie bawiąc się samochodami może mieć awersję do zrobienia prawa jazdy (moja prywatna psychoanaliza), ale za to chłopiec bawiący się zabawkowym odkurzaczem chętniej będzie włączał się w prace domowe. Problemem jest jednak, że jeśli ktoś nie spędza każdej wolnej chwili na wymyślaniu co kupi na prezent, po wejściu do sklepu wybierze się do działu z sprofilowanymi dla płci zabawkami. W "Smyku" nawet pudełka mają odpowiedni kolor - dla dziewczynki w różowym "zestaw do sprzątania", dla chłopca - "zestaw narzędzi". Zresztą polecam na stronie sklepu wybrać "odgrywanie ról" i raz zaznaczyć dziewczynki, a potem chłopców. Można się przestraszyć wyników.

Udaję, że czytam, może nikt się nie zorientuję, że oglądam tylko obrazki.
Z podobnego założenia wychodzą również dyskonty, które przed świętami sprzedają też zabawki. Na zdjęciach reklamowych chłopcy bawią się koparkami, czy sterowanymi samochodzikami, dziewczynki lalkami (Lidl). W konkurencji  - dziewczynka pozuje z wózkiem czy przy tablicy (tutaj), a chłopiec majsterkuje w zabawkowym warsztacie lub pisze po tablicy (tutaj). Innych sklepów już nie sprawdzałam, ale sądzę że jest podobnie.

Do świąt jeszcze chwila, więc moje katusze jeszcze potrwają. Będę dalej przeglądała strony bijąc się z myślami czy kupić coś, co według mnie jest wartościowe, ale może trafić na półkę zapomnianych zabawek (choć nie musi, jak pokazuje wiele przykładów z przeszłości) czy jednak zamknąć oczy i uszy na stereotypowe zabawki i kupię coś co jest modne, czym interesuje się dziecko i coś co je naprawdę ucieszy. W końcu mój komfort w tym wszystkim jest najmniej ważny.


* Piszę Ja, gdyż Dominik już na początku małżeństwa oddał w moje ręce takie sprawy jak wymyślanie prezentów dla wszystkich - w rodzinie i poza nią. Ktoś kto nas nie zna, jeszcze może pomyśleć że jesteśmy rodziną konserwatywną z tradycyjnym podziałem ról ;)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz