czwartek, 21 sierpnia 2014

Spać!... mi się chce...

W poniedziałek Dominik wrócił po urlopie do pracy, a ja do codziennej rutyny. Niby nic niezwykłego, ale jak to się mówi, człowiek szybko przyzwyczaja się do dobrego i powrót do gorszej sytuacji bywa czasem trudny. 

Przez ostatnie dwa tygodnie Łucja nauczyła się chodzić spać około 20.30 i wstawać o 6. Sytuacja z jednej strony dobra - mamy wieczory dla siebie, ale niestety rano dziecko nie uznaje argumentu, że rodzice chcieliby jeszcze pospać. Trzeba wstać i zająć się małą -  nie ma wyjścia. I (klnąc w duchu) wstaję, uśmiechając się do mojego gotowego na poranne harce, Dziabąga. Kiedy Łucja oddaje się zabawie, wspominam urlop mojego męża. Poranną opiekę dzieliliśmy między siebie i dzięki temu zabiegowi oboje byliśmy wyspani, a Łucja cały czas była na oku któregoś z nas. Ja pełniłam pierwszą wartę  - między 6 a 7.30, potem na służbę stawiał się Dominik, by o 9 odłożyć małą na drzemkę. W tym czasie ja szłam spać i dzięki tej drzemce niestraszny był dla mnie kolejny dzień.

Od poniedziałku zostałam sama. I mimo, że ledwie upłynęły cztery dni, już nie mam siły. Pewniej łatwiej by mi było, gdyby pogoda pozwoliła mi łagodnie przejść w stan normalności, ale nie, musiała się jak na złość, popsuć. Do tego Łucja weszła w fazę kryzysu ósmego miesiąca, zwanego też lekiem separacyjnym - jak wychodzę do łazienki drze się wniebogłosy i płacze rzewnie, jakbym ją opuszczała na zawsze. Przygotowanie posiłku jest jeszcze trudniejsze, bo zajmuje więcej czasu. Muszę co chwila przerywać i przychodzić do pokoju, pokazać się, bo inaczej dziecko wpada w histerię (choć czasem zastanawiam się czy nie tęskni do tatusia, bo jak Dominik wraca humor się jej poprawia - bywam zazdrosna). Bawić też jakoś się ostatnio nie chce - szybko się nudzi zabawkami, chce być noszona (z góry chyba lepiej wszystko widać). Na spacerach siedzenie w wózku też nie jest ciekawe - minimum kilka ścieżek w parku musi obejrzeć z wysokości moich ramion, a nie wózka. Dlatego ostatnio z niecierpliwością oczekuję jej drzemek - rano mogę wreszcie wypić herbatę, po południu zrobić coś w domu. Potem wyczekuję już tylko męża, by mnie chociaż na parę chwil uwolnił od tej małej marudki. 

Wczesne wstawanie ma też zalety - mam wreszcie trochę czasu na lekturę gazet. Jeden artykuł zainspirował mnie do napisania tekstu (w trakcie). Wróciłam również do porannego słuchania radia. Oczywiście gdybym mogła decydować, bez wahania bym pospała dłużej, bo jestem typem sowy, nie skowronka. I przez to też, mimo porannych pobudek, nie potrafię szybko iść spać, siedzę do późna i kółko się zamyka - śpię coraz krócej. Ale do soboty już niedaleko, wtedy znów podzielę się porankiem z Dominikiem i nieco odeśpię :)

Na koniec, zdjęcia - wspomnienia z urlopu. Pojechaliśmy jednego dnia na plażę do Pucka (polecam wszystkim rodzicom z małymi dziećmi - idzie się i idzie w głąb zatoki, a wciąż woda tylko do kolan). Łucja po raz pierwszy widziała morze, popluskała się w nim, posiedziała na plaży i pogrzebała w piasku. Porównując aurę ze zdjęć z tym co widać przez okno, jest mi smutno, bo mam poczucie, że chyba lato się już skończyło.


ps. Łucja ma kuzyna - Samuela :), jak dotąd pierwszego i jedynego - gratulacje dla Marty i Bartka. Mam nadzieję, że za kilka dni Dziabąg pozna go osobiście i jeśli rodzice się zgodzą, zdjęcie z wizyty pojawi się na blogu. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz